sobota, 24 listopada 2012

Rozdział 37.


Nic mi nie pozostało jak iść posłusznie i czekać… w łazience.  To wszystko wydawało się chore. Koniec tego wszystkiego. Nie mam zamiaru więcej dać się oszukiwać.

Otworzyłam drzwi i ruszyłam w stronę wejścia. Nie obchodziło mnie to, że za nimi mógł stać seryjny morderca.  Mogłam być masochistą, ale przed zabiciem chciałam znać prawdę
.
- co ty tu robisz ?! – krzyknął Harry dostrzegając mnie z daleka – mówiłem ci żebyś czekała ! Wracaj i nie wychodź!

-nie.. nie mam zamiaru wracać ! – odparłam zbulwersowana – chcę znać prawdę ! Chcę wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi !

W tym momencie do środka wszedł wysoki mężczyzna ubrany w garnitur. Przyspieszyłam kroku i stanęłam tuż za Harrym.

-oo… myślę że to dobry pomysł… Poznamy się, porozmawiamy.  Świetnie się składa – uśmiechnął się sarkastycznie – może usiądziemy ? – zwrócił się do Harrego

-jest 4 w nocy. Może porozmawiamy o rozsądnej godzinie ? – zagrodził mu drogę Harry

-przyleciałem tutaj z daleka, nie wiedziałem na którą godzinę przypadnie mi przylot, więc nawet nie myślcie ze się stąd wyjdę, zanim nie otrzymam tego, co chcę – znów uśmiechnął się sztywno

Czego on mógł chcieć ? Przysłowie mówi, ze jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi. Najbliższe minuty miały wszystko wyjaśnić. Nie wyglądał na napakowanego mięśniaka, który chce zrobić krzywdę, ewentualnie na takiego, który ma znajomości w tym typie ludzi.

-mogę ? – uśmiechnął się jeszcze bardziej krzywo i wyminął mnie i Harrego – którędy do salonu ?
-tutaj – wskazał Harry z miną grobową – chodź, idziemy – szarpnął mnie za rękę.


-może się przedstawmy – zaczął mężczyzna z nieschodzącym mu z twarzy uśmiechem – ja jestem Mark Twin.  – wyciągnął do mnie rękę – a pani, jak się nazywa ?

-Maggie – szybkim ruchem przywitałam się z nim. Nie miałam zamiaru podawać mu mojego nazwiska.
Trzymał rękę jeszcze chwile w powietrzu, jakby nie dotarło do niego że właśnie kogoś przywitał, machnął głową i opadł na kanapę.

-widzę że bardzo dobre życie wiodą państwo – rozejrzał się po pokoju z pogardą – do rzeczy… proszę – podał Harremu grubą teczkę – wszystko załatwione. Czekam na moją kwotę – źrenice rozszerzyły mu się do granic możliwości.

Zgadłam. Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi – o pieniądze.

-czego pan od nas oczekuje ? – wyrwało mi się opryskliwie, dopiero po chwili ugryzłam się w język.

-oo jaka panienka wygadana – przekręcił głowę – mam nadzieje że nie jesteś taka dla Harrego jak moja żona dla Louisa – nagle spoważniał – nie życzę ci tego – niemalże szepnął złośliwie – może chciałabyś wiedzieć o czym mówię..

-dla ciebie pani – syknęłam

-ona też była taka ważna… dopóki nie skończyła z tym … Tomlinsonem – ostatnie słowo ledwie przeszło mu przez gardło – widzisz…

-wydaje mi się, że nie musimy o tym rozmawiać – przerwał mu Harry

-wręcz przeciwnie – odparł mężczyzna – niech wie z kim się zadaje

-chcę wiedzieć ! – krzyknęłam do Harrego

-widzisz… jaki to ma sens ? Oszukiwanie siebie, bliskich, BARDZO bliskich – wstał z miejsca – nie zasłużyli sobie na szczerość ? – zaczął krążyć po pokoju. Harry patrzył na niego z byka, jego mina mogłaby rozśmieszyć każdego.  – więc może od początku… będę tłumaczył jak głupiemu, z resztą na taką wyglądasz tak jak i on – wskazał głową na Harrego


-jeszcze słowo – Harry złapał go za krawat – jeszcze słowo o niej i ciebie tu nie będzie

-ZOSTAW GO ! – wrzasnęłam – chcesz mieć większe problemy ?! Czy ty zawsze musisz wszystko pogarszać ? Nie dość ci jeszcze ?

Opadł na fotel. Wyglądał na wycieńczonego, bezradnego. Przez chwilą zrobiło mi się go szkoda, ale gdy pomyślałam o tym ze coś przede mną ukrywał – od razu czułam się silniej.

-niech zacznie – kiwnął głową Harry zakrywając sobie twarz dłońmi

-wreszcie – powiedziawszy, Mark usiadł na miejsce, wyglądając na przestraszonego, może zmiękł .. – Twój przyjaciel, LOUIS TOMLINSON – wydukał te słowa powoli – ma dziecko. Z moją żoną.
Stop. Co ? Nie. To nie może być prawda. Pod żadnym względem.

-ale co pan opowiada, przyszedł tu pan porozmawiać poważnie, czy zabawiać się z nami ? – spytałam szyderczo

-uspokój się – wycedził Harry – mówiłem ci… a panu dziękujemy, opowiem jej to wszystko sam. 

Dobranoc, widzimy się w Londynie. Proszę – podał kopertę, którą widocznie miał już wcześniej naszykowaną.

Zostaliśmy sami. Dawno nie miałam w głowie tak wielu nurtujących pytań. Dlaczego, jak to możliwe, co Louis zrobił ?

-chyba czas porozmawiać – po zamknięciu drzwi Harry skierował się w moją stronę – chodź do łóżka, to zajmie nam chwilę.

W drodze do sypialni myślałam, jak wybudzić się z tego snu. Z każdym krokiem coraz bardziej zaczynałam wątpić, że to sen.

-pamiętasz jak mi wypominałaś, że nie pomagamy Louisowi ? Jak ci mówiłem ze zrobił wiele złego ?
Kiwnęłam tylko głową, w znak potwierdzenia.

-był taki czas dla zespołu, dość trudny. Ja byłem z Caro… z sama wiesz kim – urwał widząc moją minę, która nie wyrażała zbyt wiele dobrego – a Louis… poszukiwał pocieszenia inaczej. Zupełnie inaczej niż my. Nie rozwiązywał problemów jak ja, nie szukał pocieszenia. Był zupełnie samotny. Wiesz czym jest samotność ? Pewnie wiesz o tym lepiej niż ja. To wtedy gdy nie masz nikogo. Pomimo że na świecie 7 miliardów ludzi próbuje wcisnąć się w całość – i tak nie ma kogoś, kto pomoże. Samotność jest wtedy, gdy odchodzi kolejna osoba, a ty nie masz komu o tym powiedzieć. To wtedy, gdy zamiast mówić o wszystkim drugiej osobie – mówisz to wszystko sobie. Jaki ma to sens ? Mówić wszystko temu, który już to wie. Mówiłem sobie wtedy: życie nie jest dla słabych ? Ale samobójstwa tez nie popełnisz ? Widzisz, jesteś silny. Tylko słabi nie mają odwagi. Odwagi by żyć, by przeciwstawić się przeciwnościom losu. Każdy jest inny. Jedni potrzebują tłumu i rozgłosu, drudzy wolą siedzieć w ciszy. Ale KAŻDY potrzebuje bliskiej osoby. Co zrobić gdy jej nie ma ? – głos mu zadrżał – to jest samotność. Ja wychodziłem z domu. Z imprezy na imprezę, z baru do baru. A on ? Sama rozumiesz, właśnie wtedy ją spotkał, Alice, Alice Smith. To nazwisko zapamięta do końca życia. Prowadził bardzo towarzyski tryb bycia. Nawet nie pamięta ile ich było. Ona również nie jest pewna kto jest ojcem. Louis nie chce zgodzić się na testy, a Eleanor jest wszystkim załamana. Wiele dla niej znaczy cała ta sytuacja. – wziął głęboki oddech, rozejrzał się po pokoju i zaczął kontynuować – Mąż Alice domaga się alimentów. Dałem mu pewną kwotę, żeby choć na chwilę zostawił Lou w spokoju. Zrobi wszystko żeby mieć pieniądze. Jest nawet w stanie, jak widzisz, zjawić się na drugim końcu świata.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Zapanowała krępująca cisza, jednak w mojej głowie ani na chwilę nie było spokoju. Jak on mógł ? Zaryzykować tak wiele, nie powiedzieć o niczym Eleanor.. Jeżeli naprawdę ją kocha, powinna znać prawdę.

- a ty ? a ty jak sobie radziłeś ? – miało to należeć do moich myśli, ale wymknęło się spod panowania.
-mówiłem ci już. Bary, imprezy … - spojrzał na mnie znacząco

-rozumiem.. mniej ich niż Lou, ale jednak zawsze coś ? – podniosłam wzrok cała się trzęsąc, miałam nadzieje że powie "NIE".

-tak… tak jakby. Pójdziemy już spać ? Jestem zmęczony. – bez czekania na odpowiedź przewrócił się na drugi bok.

-świetnie. Świetnie wakacje. Zawsze o takich marzyłam. Jakiś mężczyzna nachodzący nas o 4 w nocy, historie o moim przyjacielu i jego dziewczynie, stałe kłótnie z tobą, wspomnienia o.. o Caroline ! Mam dość, wyjeżdżam ! – wstałam z łóżka, zabierając po drodze torbę podróżną spod szafki i zaczęłam pakować wszystko bez ładu do środka, co wpadło mi pod rękę.  

- i co ? Zamierzasz stąd odejść ? Tak po prostu, spakować się i wyjść ? A co później, co zrobisz ?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zdzwonił telefon Harrego. Zaintrygowana, kto może dzwonić do niego o tak wczesnej porze, zaprzestałam pakowanie.

-tak, słyszę.. możesz powtórzyć ? Gdzie ? TERAZ ?!

-co się stało ? – wskoczyłam jednym susem na łóżko, próbując przekrzyczeć Harrego, wydzierającego się do słuchawki.

-jedziemy – skończył rozmowę – pakuj się, jedziemy ! – zeskoczył z łóżka biegnąć po swoją walizkę. – mamy 30 minut. Pospiesz się – powiedział i zniknął za drzwiami. Głowa pulsowała jak najmocniej mogła. Czułam w niej ból, miałam ochotę znów stać się małym dzieckiem, dla którego największym problemem jest to czy już usnąć czy nie. „Weź się w garść, wychowałaś się z Thomasem” – pomyślałam. Zaczęłam jeszcze bardziej chaotycznie pakować wszystko do torby.

Niemalże 25 minut później znaleźliśmy się na lotnisku.

-musimy zabrać prywatny samolot. Nie ma już miejsc – oznajmił mi Harry

-tędy proszę – nakazywał damski głos – walizki proszę zostawić tutaj, państwo przejdą do przodu. Można wsiadać.

-Eleanor próbowała się zabić – wykrztusił z siebie Harry gdy tylko usiedliśmy na fotelach
                                             
                                                             *

Właściwie, nie pamiętam, co działo się później. Obudziła mnie woda, konkretniej szklanka zimnej wody na twarzy.

-już dobrze ? – stała nade mną drobna kobieta. – chyba pani zemdlała… ale to nic poważnego, zaraz będzie dobrze. Niech się pani położy, nogi do góry. O właśnie tak. – i odeszła
-co tu się.. – wyjąkałam, podnosząc się

-leż – nakazał Harry – leż i się nie ruszaj. Nie myśl o niczym, najlepiej uśnij. Wszystko się ułoży. Niczym się nie przejmuj. Zaraz przesiadka. Jak na razie leż i nic nie rób. Powiem ci gdy będzie czas do wysiadania.
_________________________________
I mamy kolejny rozdział. ^^ Jak oceniacie płytę take me home ? Co o niej sądzicie ? :) Wyraźcie opinię na temat rozdziału :) (opinia =/= hate :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz