Nic mi nie pozostało jak iść
posłusznie i czekać… w łazience. To
wszystko wydawało się chore. Koniec tego wszystkiego. Nie mam zamiaru więcej
dać się oszukiwać.
Otworzyłam drzwi i ruszyłam w
stronę wejścia. Nie obchodziło mnie to, że za nimi mógł stać seryjny
morderca. Mogłam być masochistą, ale
przed zabiciem chciałam znać prawdę
.
- co ty tu robisz ?! – krzyknął
Harry dostrzegając mnie z daleka – mówiłem ci żebyś czekała ! Wracaj i nie
wychodź!
-nie.. nie mam zamiaru wracać ! –
odparłam zbulwersowana – chcę znać prawdę ! Chcę wiedzieć o co w tym wszystkim
chodzi !
W tym momencie do środka wszedł
wysoki mężczyzna ubrany w garnitur. Przyspieszyłam kroku i stanęłam tuż za
Harrym.
-oo… myślę że to dobry pomysł…
Poznamy się, porozmawiamy. Świetnie się
składa – uśmiechnął się sarkastycznie – może usiądziemy ? – zwrócił się do
Harrego
-jest 4 w nocy. Może porozmawiamy
o rozsądnej godzinie ? – zagrodził mu drogę Harry
-przyleciałem tutaj z daleka, nie
wiedziałem na którą godzinę przypadnie mi przylot, więc nawet nie myślcie ze
się stąd wyjdę, zanim nie otrzymam tego, co chcę – znów uśmiechnął się sztywno
Czego on mógł chcieć ? Przysłowie
mówi, ze jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi. Najbliższe
minuty miały wszystko wyjaśnić. Nie wyglądał na napakowanego mięśniaka, który
chce zrobić krzywdę, ewentualnie na takiego, który ma znajomości w tym typie
ludzi.
-mogę ? – uśmiechnął się jeszcze
bardziej krzywo i wyminął mnie i Harrego – którędy do salonu ?
-tutaj – wskazał Harry z miną
grobową – chodź, idziemy – szarpnął mnie za rękę.
-może się przedstawmy – zaczął
mężczyzna z nieschodzącym mu z twarzy uśmiechem – ja jestem Mark Twin. – wyciągnął do mnie rękę – a pani, jak się
nazywa ?
-Maggie – szybkim ruchem przywitałam
się z nim. Nie miałam zamiaru podawać mu mojego nazwiska.
Trzymał rękę jeszcze chwile w
powietrzu, jakby nie dotarło do niego że właśnie kogoś przywitał, machnął głową
i opadł na kanapę.
-widzę że bardzo dobre życie wiodą
państwo – rozejrzał się po pokoju z pogardą – do rzeczy… proszę – podał Harremu
grubą teczkę – wszystko załatwione. Czekam na moją kwotę – źrenice rozszerzyły
mu się do granic możliwości.
Zgadłam. Jeżeli nie wiadomo o co
chodzi, to wiadomo o co chodzi – o pieniądze.
-czego pan od nas oczekuje ? –
wyrwało mi się opryskliwie, dopiero po chwili ugryzłam się w język.
-oo jaka panienka wygadana –
przekręcił głowę – mam nadzieje że nie jesteś taka dla Harrego jak moja żona
dla Louisa – nagle spoważniał – nie życzę ci tego – niemalże szepnął złośliwie
– może chciałabyś wiedzieć o czym mówię..
-dla ciebie pani – syknęłam
-ona też była taka ważna… dopóki
nie skończyła z tym … Tomlinsonem – ostatnie słowo ledwie przeszło mu przez
gardło – widzisz…
-wydaje mi się, że nie musimy o
tym rozmawiać – przerwał mu Harry
-wręcz przeciwnie – odparł mężczyzna
– niech wie z kim się zadaje
-chcę wiedzieć ! – krzyknęłam do
Harrego
-widzisz… jaki to ma sens ?
Oszukiwanie siebie, bliskich, BARDZO bliskich – wstał z miejsca – nie zasłużyli
sobie na szczerość ? – zaczął krążyć po pokoju. Harry patrzył na niego z byka,
jego mina mogłaby rozśmieszyć każdego. –
więc może od początku… będę tłumaczył jak głupiemu, z resztą na taką wyglądasz
tak jak i on – wskazał głową na Harrego
-jeszcze słowo – Harry złapał go
za krawat – jeszcze słowo o niej i ciebie tu nie będzie
-ZOSTAW GO ! – wrzasnęłam – chcesz
mieć większe problemy ?! Czy ty zawsze musisz wszystko pogarszać ? Nie dość ci
jeszcze ?
Opadł na fotel. Wyglądał na
wycieńczonego, bezradnego. Przez chwilą zrobiło mi się go szkoda, ale gdy
pomyślałam o tym ze coś przede mną ukrywał – od razu czułam się silniej.
-niech zacznie – kiwnął głową
Harry zakrywając sobie twarz dłońmi
-wreszcie – powiedziawszy, Mark
usiadł na miejsce, wyglądając na przestraszonego, może zmiękł .. – Twój
przyjaciel, LOUIS TOMLINSON – wydukał te słowa powoli – ma dziecko. Z moją
żoną.
Stop. Co ? Nie. To nie może być
prawda. Pod żadnym względem.
-ale co pan opowiada, przyszedł tu
pan porozmawiać poważnie, czy zabawiać się z nami ? – spytałam szyderczo
-uspokój się – wycedził Harry – mówiłem
ci… a panu dziękujemy, opowiem jej to wszystko sam.
Dobranoc, widzimy się w
Londynie. Proszę – podał kopertę, którą widocznie miał już wcześniej
naszykowaną.
Zostaliśmy sami. Dawno nie miałam w
głowie tak wielu nurtujących pytań. Dlaczego, jak to możliwe, co Louis zrobił ?
W drodze do sypialni myślałam, jak
wybudzić się z tego snu. Z każdym krokiem coraz bardziej zaczynałam wątpić, że
to sen.
-pamiętasz jak mi wypominałaś, że
nie pomagamy Louisowi ? Jak ci mówiłem ze zrobił wiele złego ?
Kiwnęłam tylko głową, w znak
potwierdzenia.
-był taki czas dla zespołu, dość
trudny. Ja byłem z Caro… z sama wiesz kim – urwał widząc moją minę, która nie
wyrażała zbyt wiele dobrego – a Louis… poszukiwał pocieszenia inaczej. Zupełnie
inaczej niż my. Nie rozwiązywał problemów jak ja, nie szukał pocieszenia. Był
zupełnie samotny. Wiesz czym jest samotność ? Pewnie wiesz o tym lepiej niż ja.
To wtedy gdy nie masz nikogo. Pomimo że na świecie 7 miliardów ludzi próbuje
wcisnąć się w całość – i tak nie ma kogoś, kto pomoże. Samotność jest wtedy,
gdy odchodzi kolejna osoba, a ty nie masz komu o tym powiedzieć. To wtedy, gdy
zamiast mówić o wszystkim drugiej osobie – mówisz to wszystko sobie. Jaki ma to
sens ? Mówić wszystko temu, który już to wie. Mówiłem sobie wtedy: życie nie
jest dla słabych ? Ale samobójstwa tez nie popełnisz ? Widzisz, jesteś silny.
Tylko słabi nie mają odwagi. Odwagi by żyć, by przeciwstawić się przeciwnościom
losu. Każdy jest inny. Jedni potrzebują tłumu i rozgłosu, drudzy wolą siedzieć
w ciszy. Ale KAŻDY potrzebuje bliskiej osoby. Co zrobić gdy jej nie ma ? – głos
mu zadrżał – to jest samotność. Ja wychodziłem z domu. Z imprezy na imprezę, z
baru do baru. A on ? Sama rozumiesz, właśnie wtedy ją spotkał, Alice, Alice
Smith. To nazwisko zapamięta do końca życia. Prowadził bardzo towarzyski tryb
bycia. Nawet nie pamięta ile ich było. Ona również nie jest pewna kto jest
ojcem. Louis nie chce zgodzić się na testy, a Eleanor jest wszystkim załamana. Wiele
dla niej znaczy cała ta sytuacja. – wziął głęboki oddech, rozejrzał się po
pokoju i zaczął kontynuować – Mąż Alice domaga się alimentów. Dałem mu pewną
kwotę, żeby choć na chwilę zostawił Lou w spokoju. Zrobi wszystko żeby mieć
pieniądze. Jest nawet w stanie, jak widzisz, zjawić się na drugim końcu świata.
Nie wiedziałam co powiedzieć.
Zapanowała krępująca cisza, jednak w mojej głowie ani na chwilę nie było spokoju.
Jak on mógł ? Zaryzykować tak wiele, nie powiedzieć o niczym Eleanor.. Jeżeli
naprawdę ją kocha, powinna znać prawdę.
- a ty ? a ty jak sobie radziłeś ?
– miało to należeć do moich myśli, ale wymknęło się spod panowania.
-mówiłem ci już. Bary, imprezy … -
spojrzał na mnie znacząco
-rozumiem.. mniej ich niż Lou, ale
jednak zawsze coś ? – podniosłam wzrok cała się trzęsąc, miałam nadzieje że
powie "NIE".
-tak… tak jakby. Pójdziemy już
spać ? Jestem zmęczony. – bez czekania na odpowiedź przewrócił się na drugi bok.
-świetnie. Świetnie wakacje.
Zawsze o takich marzyłam. Jakiś mężczyzna nachodzący nas o 4 w nocy, historie o
moim przyjacielu i jego dziewczynie, stałe kłótnie z tobą, wspomnienia o.. o
Caroline ! Mam dość, wyjeżdżam ! – wstałam z łóżka, zabierając po drodze torbę
podróżną spod szafki i zaczęłam pakować wszystko bez ładu do środka, co wpadło
mi pod rękę.
- i co ? Zamierzasz stąd odejść ?
Tak po prostu, spakować się i wyjść ? A co później, co zrobisz ?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zdzwonił
telefon Harrego. Zaintrygowana, kto może dzwonić do niego o tak wczesnej porze,
zaprzestałam pakowanie.
-tak, słyszę.. możesz powtórzyć ?
Gdzie ? TERAZ ?!
-co się stało ? – wskoczyłam jednym
susem na łóżko, próbując przekrzyczeć Harrego, wydzierającego się do słuchawki.
-jedziemy – skończył rozmowę –
pakuj się, jedziemy ! – zeskoczył z łóżka biegnąć po swoją walizkę. – mamy 30
minut. Pospiesz się – powiedział i zniknął za drzwiami. Głowa pulsowała jak
najmocniej mogła. Czułam w niej ból, miałam ochotę znów stać się małym
dzieckiem, dla którego największym problemem jest to czy już usnąć czy nie. „Weź
się w garść, wychowałaś się z Thomasem” – pomyślałam. Zaczęłam jeszcze bardziej
chaotycznie pakować wszystko do torby.
Niemalże 25 minut później
znaleźliśmy się na lotnisku.
-musimy zabrać prywatny samolot.
Nie ma już miejsc – oznajmił mi Harry
-tędy proszę – nakazywał damski
głos – walizki proszę zostawić tutaj, państwo przejdą do przodu. Można wsiadać.
-Eleanor próbowała się zabić –
wykrztusił z siebie Harry gdy tylko usiedliśmy na fotelach
*
Właściwie, nie pamiętam, co działo
się później. Obudziła mnie woda, konkretniej szklanka zimnej wody na twarzy.
-już dobrze ? – stała nade mną
drobna kobieta. – chyba pani zemdlała… ale to nic poważnego, zaraz będzie
dobrze. Niech się pani położy, nogi do góry. O właśnie tak. – i odeszła
-co tu się.. – wyjąkałam,
podnosząc się
-leż – nakazał Harry – leż i się
nie ruszaj. Nie myśl o niczym, najlepiej uśnij. Wszystko się ułoży. Niczym się
nie przejmuj. Zaraz przesiadka. Jak na razie leż i nic nie rób. Powiem ci gdy
będzie czas do wysiadania.
_________________________________
I mamy kolejny rozdział. ^^ Jak oceniacie płytę take me home ? Co o niej sądzicie ? :) Wyraźcie opinię na temat rozdziału :) (opinia =/= hate :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz