poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział 38. 


Lekarz powiedział, że tak może się zdarzać. Po moich przeżyciach, wypadkach, warunkach w jakich kiedyś żyłam – to coś normalnego. Mój organizm nie może wytrzymać napięcia – więc po prostu się wyłącza. Patrzyłam, leżąc, z dołu na Harrego. Jego twarz wyglądała jak zawsze idealnie, każda rysa była mi tak dobrze znana, każdy jego włos był  inny, lecz tak bardzo podobny.

-zbierajmy się..  zaraz przesiadka – pomógł mi wstać – 15 minut przerwy, i lecimy dalej. Chcesz coś do jedzenia ? – objął mnie ramieniem

-nie… dzięki – na samą myśl o jedzeniu zrobiło mi się niedobrze.

-zapnij pasy. Zaraz będziemy.

Uczucie lądowania  wywołało na mnie jeszcze większe mdłości. Z trudem powstrzymałam się od jęku, zamknęłam oczy i czekałam. Gdy samolot dotknął ziemi, odetchnęłam z wielką ulgą.

- jakieś problemy.. z Eleanor – powiedział Harry gdy tylko usiedliśmy na ławce obok lotniska 
– nie wiem co dokładnie, Liam zadzwonił i powiedział, że Eleanor coś wywinęła. Lou jest załamany. Trzeba mu pomóc.

-słusznie, że wracamy – wreszcie odnalazłam siły, aby usiąść. Wsparłam się ramieniem Harrego.

-przepraszam…  za wszystko – wyjąkał, spuszczając głowę. – wiem… jaki byłem. Przepraszam – urwał krótko – chodź, spóźnimy się – widać, że nie chciał ciągnąć tematu.
-nie ma za co – nadgoniłam go, uśmiechając się. Odwzajemnił to jeszcze piękniejszym, i szczerszym uśmiechem.

Druga część lotu minęła zdecydowanie szybciej. Czułam się już znacznie lepiej, wyspałam się, teraz był czas na Harrego. Usnął na moich kolanach, wiercąc się cały czas, jakby coś go męczyło.

-możemy im jakoś pomóc ? – spytałam gdy tylko się obudził. Przewrócił oczami, jakby chciał powiedzieć ze ma już dość rozmawiania o problemach Eleanor i Lou.

-zleży, co wywinęli. Przybędziemy– zobaczymy. Jak się czujesz ? – zmienił nagle temat

-lepiej – nie skłamałam. – a ty wyspałeś się choć trochę ?

-może być – mrugnął do mnie okiem. Jeszcze kilka minut… Ciekawe, co zostaniemy na miejscu.

-bez względu na wszystko, pomożemy im – odparłam stanowczo. Mina Harrego nie wyrażała żadnych uczuć. Być może dlatego, że był już zmęczony udawaniem szczęśliwego, tak jak i równie zmęczony udawaniem współczucia, co nie wychodziło mu najlepiej. Miałam wrażenie, że gdyby nie chciał mnie urazić – nic by nie udawał.

Z okna taksówki było już widać dom one direction.

-gotowa ? – Harry pomógł mi zabrać walizki

-chyba… - odpowiedziałam niepewnie. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać.

-idziemy – złapał za torby i ruszył do przodu.

Weszliśmy do holu. Rzuciliśmy na ziemię wszystkie bagaże, czekając aż ktoś do nas wyjdzie.

-jesteście.. – wyskoczył z pokoju Niall

-jak widać – podszedł do niego Harry, witając się

-hej.. – przytulił mnie ciepło

-jaka sytuacja ? – przeskoczyłam zwinnie nad walizkami

- szpital. Nie jeździe, nią zajęli się specjaliści. I psycholodzy, i  doktorzy. Mamy większy problem…

-jaki ? – niemalże krzyknęłam

-Lou – wyjąkał Harry

-może wy z nim porozmawiacie, nie chce z nikim nawiązać kontaktu.  Nie da się namówić na terapię, nic nie chce. Najlepiej, leżałby cały dzień w pokoju. Po prostu, nic nie robiąc. Wpatrując się w sufit, bezmyślnie patrzeć się w okno.

-idę – wyminął nas Harry – u siebie ? – spytał wbiegając po schodach. Niall machnął głową, na znak, że jest w swoim pokoju.

-jak było ? Wypoczęliście ? – zwrócił się do mnie

-nie pytaj. Naprawdę – Ruszyłam w stronę kuchni

-chcesz coś do jedzenia ? Możesz mi też zrobić, dawno nie było tutaj nikogo, kto potrafi gotować.

Czas ciągnął się w nieskończoność. Po piętnastu minutach Hazza zszedł z góry.

-i jak ? – rzuciłam sztućce biegnąc w jego kierunku

-i nic. Niby coś powiedział, ale jest w kiepskim stanie. Wygląda, jakby wyszedł z zakładu psychiatrycznego.

- co mówił ? – wypuściłam z rąk ścierkę, nie dbając o to, aby ją podnieść.

-że Eleanor ma problemy… że za nią tęskni za nią.. naprawdę wygląda jak chory psychicznie.
-jedziemy do szpitala ?

Niall spojrzał się na mnie krzywo. Hazza udawał, że nie wie o co chodzi, ale widziałam że chciał zrobić to samo co jego przyjaciel.

-no widzisz.. chyba z nią nie porozmawiasz. Ona jest w gorszym stanie.. niż Lou.

-jedziemy – złapałam Harrego pod ramie, drugą ręką ciągnąc Nialla. Nie stawiali oporu.

-poczekaj. Zaraz wracam – Niall wyrwał się z mojego uścisku

Spojrzeliśmy się z Harrym na siebie, po czym ruszyliśmy w kierunku samochodu.

-jestem – wsiadł Niall z rozbiegu, zaledwie kilka sekund po nas

-po co byłeś ? –spytałam dla nawiązania rozmowy

Harry również spojrzał się z ciekawością, po czym odpalił samochód i ruszył.

-no widzicie…  - zmieszał się – wiecie w jakim stanie jest Lou… gdy jest sam w domu mogą mu przychodzić do głowy różne pomysły. Na przykład.. ucieknięcie, bądź coś podobnego… no i.. wychodząc z domu… zamykamy go w pokoju … na klucz – spuścił nieśmiało głowę.

- CO ?! –podskoczyłam na fotelu, patrząc na niego z wyrzutem. –TRAKTUJECIE GO JAK NIENORMALNEGO, A PÓŹNIEJ SIĘ DZIWICIE ŻE JEST ZAMKNIĘTY W SOBIE ?! A CO JEŻELI WYSKOCZYŁBY PRZ..

-już raz uciekł ! –przerwał mi Niall z beztroską miną – nie mamy innego wyjścia

-nie powinien zostawać sam. Po prostu – czy to tak wiele ?

Zawstydził się jeszcze bardziej. Wiedziałam, że ten temat strasznie go męczył, natomiast Harry udawał, że nic nie słyszy.

-co tak właściwie się stało ? – spytałam z poważną miną.

-nikt tego nie wie – odparł szybko Niall – oprócz Louisa. On wie, ale nikomu o tym nie powiedział. I chyba nie ma zamiaru.

Nikt nie odzywał się do końca drogi, z wyjątkiem Harrego pytającego o najkrótszą drogę do szpitala i Nialla udzielającego mu wskazówki.
Wysiedliśmy również w ciszy, poszliśmy do recepcji, aby zapytać o pokój, co mnie bardzo zdziwiło.

-jak to nie wiesz, gdzie ona leży ? Nie byliście tutaj jeszcze ? – spytałam z wyrzutem
Nic nie odpowiedział. Ze złością wyminęłam go, uderzając przypadkowo w ramię. Po chwili byłam wręcz zadowolona z tego incydentu. Nie zwracając uwagi, czy Harry z Niallem mnie doganiają, szłam równym krokiem przed siebie.

Trzydzieści siedem – spojrzałam na tabliczkę. Tak, to tutaj.

-nie wchodź ! – krzyknął za mną Niall

Chwila zawahania… nacisnęłam na klamkę. W pokoju było tylko jedno łóżko. Pełno kroplówek,  pikających urządzeń.. wszystko tak dobrze mi znane. Ale przecież nie przyszłam tutaj po to, aby oglądać te wszystkie medyczne przyssawki.

Z daleka nie było widać osoby leżącej na łóżku. Dopiero gdy podeszłam zauważyłam, że ktoś tam jest. Odkryłam delikatnie twarz z kołdry i…

-mówiłem, żebyś tutaj nie wchodziła bez nas ! – krzyknął Niall – nie byłaś na to gotowa, my też nie byliśmy !

To co zobaczyłam, nie mogło nazywać się Eleanor Calder. Ta osoba, która leżała na łóżku miała opuchnięte do granic możliwości, podkrążone, koloru fioletowo zielonego powieki, białą jak ściana twarz, nienaturalnie wystające kości policzkowe, sine wargi, skóra na nosie sprawiała wrażenie zbyt krótkiej, aby pokryć cały nos.

Ręce spoczywające na pościeli były całe zabandażowane. Pomimo tego mogłam stwierdzić, iż są przeraźliwie chude. Zza opatrunku wystawały jedynie palce, równie sine jak wargi, wychudłe i długie.

-to.. to nie jest.. możliwe. – wyjąkałam

-Harry, wyprowadź Megg - powiedział stanowczo Niall.

-zostaw ją. Chcę porozmawiać – w drzwiach pokoju stanął … Louis. Wszyscy zamarliśmy, wpatrując się w niego, jakby przed naszymi oczami ukazał się przynajmniej bezgłowy potwór z odpadającymi rękami.

-jak ty.. ? – powiedział Niall, nie zamykając po tym buzi z wrażenia.

-Liam mnie „wypuścił” – uśmiechnął się sarkastycznie. Widocznie uznał, że fakt, iż był zamknięty w pokoju, a pomimo to wyszedł, był jedynym powodem zdziwienia. Nie pomyślał o tym, ze od dawna nie odzywał się do nikogo, a teraz nagle przemówił przy wszystkich– bierzecie mnie za nienormalnego. Oczywiście, że taki jestem. – uśmiechnął się jeszcze szerzej - A teraz pozwól, że zostanę sam z Megg i Harrym. Dziękuję – wskazał ręką na drzwi. Niall zrezygnowany wyszedł na zewnątrz.  
-byłem sam w domu. – zaczął, gdy drzwi tylko się zamknęły. - Poszedłem do łazienki. I tam zobaczyłem… ją – zadrżał mu głos, a ręka wystrzeliła w górę wskazując na łóżko. – leżała na ziemi.. z mnóstwem tabletek, torebeczek foliowych i strzykawek wokół siebie. Wokół pełno krwi, kilka żyletek też się znalazło – łzy napłynęły mu do oczu – była nieprzytomna, jednak coś jęczała. Wtedy zadzwoniłem … tutaj. – przełknął głośno ślinę – mało brakowało… wykończyłaby się. W ramieniu wbite miała strzykawki, pod nimi przewiązane opaski. Z buzi wysypywały jej się tabletki, a przedramienia miała całe we krwi. – łza wypłynęła z jego oka, jednym szybkim ruchem starł ją z policzka. – oni uważają że jesteśmy chorzy, że potrzebujemy pomocy. Tak nie jest. My po prostu mamy swój, własny świat w którym jesteśmy zamknięci. My potrzebujemy siebie nawzajem. Bez osób trzecich. 

___________________________________________
BLOG MA 40 000 SŁÓW <3 Ponad 20 000 wyświetleń, 37 rozdziałów... DZIĘKUJĘ <3
Poprawiam się, zobaczcie jak często są rozdziały ^^ Jeżeli już czytacie, to wyraźcie opinię. Chcę wiedzieć, jak piszę, jak podoba się to odbiorcom. :)

sobota, 24 listopada 2012

Rozdział 37.


Nic mi nie pozostało jak iść posłusznie i czekać… w łazience.  To wszystko wydawało się chore. Koniec tego wszystkiego. Nie mam zamiaru więcej dać się oszukiwać.

Otworzyłam drzwi i ruszyłam w stronę wejścia. Nie obchodziło mnie to, że za nimi mógł stać seryjny morderca.  Mogłam być masochistą, ale przed zabiciem chciałam znać prawdę
.
- co ty tu robisz ?! – krzyknął Harry dostrzegając mnie z daleka – mówiłem ci żebyś czekała ! Wracaj i nie wychodź!

-nie.. nie mam zamiaru wracać ! – odparłam zbulwersowana – chcę znać prawdę ! Chcę wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi !

W tym momencie do środka wszedł wysoki mężczyzna ubrany w garnitur. Przyspieszyłam kroku i stanęłam tuż za Harrym.

-oo… myślę że to dobry pomysł… Poznamy się, porozmawiamy.  Świetnie się składa – uśmiechnął się sarkastycznie – może usiądziemy ? – zwrócił się do Harrego

-jest 4 w nocy. Może porozmawiamy o rozsądnej godzinie ? – zagrodził mu drogę Harry

-przyleciałem tutaj z daleka, nie wiedziałem na którą godzinę przypadnie mi przylot, więc nawet nie myślcie ze się stąd wyjdę, zanim nie otrzymam tego, co chcę – znów uśmiechnął się sztywno

Czego on mógł chcieć ? Przysłowie mówi, ze jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi. Najbliższe minuty miały wszystko wyjaśnić. Nie wyglądał na napakowanego mięśniaka, który chce zrobić krzywdę, ewentualnie na takiego, który ma znajomości w tym typie ludzi.

-mogę ? – uśmiechnął się jeszcze bardziej krzywo i wyminął mnie i Harrego – którędy do salonu ?
-tutaj – wskazał Harry z miną grobową – chodź, idziemy – szarpnął mnie za rękę.


-może się przedstawmy – zaczął mężczyzna z nieschodzącym mu z twarzy uśmiechem – ja jestem Mark Twin.  – wyciągnął do mnie rękę – a pani, jak się nazywa ?

-Maggie – szybkim ruchem przywitałam się z nim. Nie miałam zamiaru podawać mu mojego nazwiska.
Trzymał rękę jeszcze chwile w powietrzu, jakby nie dotarło do niego że właśnie kogoś przywitał, machnął głową i opadł na kanapę.

-widzę że bardzo dobre życie wiodą państwo – rozejrzał się po pokoju z pogardą – do rzeczy… proszę – podał Harremu grubą teczkę – wszystko załatwione. Czekam na moją kwotę – źrenice rozszerzyły mu się do granic możliwości.

Zgadłam. Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi – o pieniądze.

-czego pan od nas oczekuje ? – wyrwało mi się opryskliwie, dopiero po chwili ugryzłam się w język.

-oo jaka panienka wygadana – przekręcił głowę – mam nadzieje że nie jesteś taka dla Harrego jak moja żona dla Louisa – nagle spoważniał – nie życzę ci tego – niemalże szepnął złośliwie – może chciałabyś wiedzieć o czym mówię..

-dla ciebie pani – syknęłam

-ona też była taka ważna… dopóki nie skończyła z tym … Tomlinsonem – ostatnie słowo ledwie przeszło mu przez gardło – widzisz…

-wydaje mi się, że nie musimy o tym rozmawiać – przerwał mu Harry

-wręcz przeciwnie – odparł mężczyzna – niech wie z kim się zadaje

-chcę wiedzieć ! – krzyknęłam do Harrego

-widzisz… jaki to ma sens ? Oszukiwanie siebie, bliskich, BARDZO bliskich – wstał z miejsca – nie zasłużyli sobie na szczerość ? – zaczął krążyć po pokoju. Harry patrzył na niego z byka, jego mina mogłaby rozśmieszyć każdego.  – więc może od początku… będę tłumaczył jak głupiemu, z resztą na taką wyglądasz tak jak i on – wskazał głową na Harrego


-jeszcze słowo – Harry złapał go za krawat – jeszcze słowo o niej i ciebie tu nie będzie

-ZOSTAW GO ! – wrzasnęłam – chcesz mieć większe problemy ?! Czy ty zawsze musisz wszystko pogarszać ? Nie dość ci jeszcze ?

Opadł na fotel. Wyglądał na wycieńczonego, bezradnego. Przez chwilą zrobiło mi się go szkoda, ale gdy pomyślałam o tym ze coś przede mną ukrywał – od razu czułam się silniej.

-niech zacznie – kiwnął głową Harry zakrywając sobie twarz dłońmi

-wreszcie – powiedziawszy, Mark usiadł na miejsce, wyglądając na przestraszonego, może zmiękł .. – Twój przyjaciel, LOUIS TOMLINSON – wydukał te słowa powoli – ma dziecko. Z moją żoną.
Stop. Co ? Nie. To nie może być prawda. Pod żadnym względem.

-ale co pan opowiada, przyszedł tu pan porozmawiać poważnie, czy zabawiać się z nami ? – spytałam szyderczo

-uspokój się – wycedził Harry – mówiłem ci… a panu dziękujemy, opowiem jej to wszystko sam. 

Dobranoc, widzimy się w Londynie. Proszę – podał kopertę, którą widocznie miał już wcześniej naszykowaną.

Zostaliśmy sami. Dawno nie miałam w głowie tak wielu nurtujących pytań. Dlaczego, jak to możliwe, co Louis zrobił ?

-chyba czas porozmawiać – po zamknięciu drzwi Harry skierował się w moją stronę – chodź do łóżka, to zajmie nam chwilę.

W drodze do sypialni myślałam, jak wybudzić się z tego snu. Z każdym krokiem coraz bardziej zaczynałam wątpić, że to sen.

-pamiętasz jak mi wypominałaś, że nie pomagamy Louisowi ? Jak ci mówiłem ze zrobił wiele złego ?
Kiwnęłam tylko głową, w znak potwierdzenia.

-był taki czas dla zespołu, dość trudny. Ja byłem z Caro… z sama wiesz kim – urwał widząc moją minę, która nie wyrażała zbyt wiele dobrego – a Louis… poszukiwał pocieszenia inaczej. Zupełnie inaczej niż my. Nie rozwiązywał problemów jak ja, nie szukał pocieszenia. Był zupełnie samotny. Wiesz czym jest samotność ? Pewnie wiesz o tym lepiej niż ja. To wtedy gdy nie masz nikogo. Pomimo że na świecie 7 miliardów ludzi próbuje wcisnąć się w całość – i tak nie ma kogoś, kto pomoże. Samotność jest wtedy, gdy odchodzi kolejna osoba, a ty nie masz komu o tym powiedzieć. To wtedy, gdy zamiast mówić o wszystkim drugiej osobie – mówisz to wszystko sobie. Jaki ma to sens ? Mówić wszystko temu, który już to wie. Mówiłem sobie wtedy: życie nie jest dla słabych ? Ale samobójstwa tez nie popełnisz ? Widzisz, jesteś silny. Tylko słabi nie mają odwagi. Odwagi by żyć, by przeciwstawić się przeciwnościom losu. Każdy jest inny. Jedni potrzebują tłumu i rozgłosu, drudzy wolą siedzieć w ciszy. Ale KAŻDY potrzebuje bliskiej osoby. Co zrobić gdy jej nie ma ? – głos mu zadrżał – to jest samotność. Ja wychodziłem z domu. Z imprezy na imprezę, z baru do baru. A on ? Sama rozumiesz, właśnie wtedy ją spotkał, Alice, Alice Smith. To nazwisko zapamięta do końca życia. Prowadził bardzo towarzyski tryb bycia. Nawet nie pamięta ile ich było. Ona również nie jest pewna kto jest ojcem. Louis nie chce zgodzić się na testy, a Eleanor jest wszystkim załamana. Wiele dla niej znaczy cała ta sytuacja. – wziął głęboki oddech, rozejrzał się po pokoju i zaczął kontynuować – Mąż Alice domaga się alimentów. Dałem mu pewną kwotę, żeby choć na chwilę zostawił Lou w spokoju. Zrobi wszystko żeby mieć pieniądze. Jest nawet w stanie, jak widzisz, zjawić się na drugim końcu świata.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Zapanowała krępująca cisza, jednak w mojej głowie ani na chwilę nie było spokoju. Jak on mógł ? Zaryzykować tak wiele, nie powiedzieć o niczym Eleanor.. Jeżeli naprawdę ją kocha, powinna znać prawdę.

- a ty ? a ty jak sobie radziłeś ? – miało to należeć do moich myśli, ale wymknęło się spod panowania.
-mówiłem ci już. Bary, imprezy … - spojrzał na mnie znacząco

-rozumiem.. mniej ich niż Lou, ale jednak zawsze coś ? – podniosłam wzrok cała się trzęsąc, miałam nadzieje że powie "NIE".

-tak… tak jakby. Pójdziemy już spać ? Jestem zmęczony. – bez czekania na odpowiedź przewrócił się na drugi bok.

-świetnie. Świetnie wakacje. Zawsze o takich marzyłam. Jakiś mężczyzna nachodzący nas o 4 w nocy, historie o moim przyjacielu i jego dziewczynie, stałe kłótnie z tobą, wspomnienia o.. o Caroline ! Mam dość, wyjeżdżam ! – wstałam z łóżka, zabierając po drodze torbę podróżną spod szafki i zaczęłam pakować wszystko bez ładu do środka, co wpadło mi pod rękę.  

- i co ? Zamierzasz stąd odejść ? Tak po prostu, spakować się i wyjść ? A co później, co zrobisz ?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zdzwonił telefon Harrego. Zaintrygowana, kto może dzwonić do niego o tak wczesnej porze, zaprzestałam pakowanie.

-tak, słyszę.. możesz powtórzyć ? Gdzie ? TERAZ ?!

-co się stało ? – wskoczyłam jednym susem na łóżko, próbując przekrzyczeć Harrego, wydzierającego się do słuchawki.

-jedziemy – skończył rozmowę – pakuj się, jedziemy ! – zeskoczył z łóżka biegnąć po swoją walizkę. – mamy 30 minut. Pospiesz się – powiedział i zniknął za drzwiami. Głowa pulsowała jak najmocniej mogła. Czułam w niej ból, miałam ochotę znów stać się małym dzieckiem, dla którego największym problemem jest to czy już usnąć czy nie. „Weź się w garść, wychowałaś się z Thomasem” – pomyślałam. Zaczęłam jeszcze bardziej chaotycznie pakować wszystko do torby.

Niemalże 25 minut później znaleźliśmy się na lotnisku.

-musimy zabrać prywatny samolot. Nie ma już miejsc – oznajmił mi Harry

-tędy proszę – nakazywał damski głos – walizki proszę zostawić tutaj, państwo przejdą do przodu. Można wsiadać.

-Eleanor próbowała się zabić – wykrztusił z siebie Harry gdy tylko usiedliśmy na fotelach
                                             
                                                             *

Właściwie, nie pamiętam, co działo się później. Obudziła mnie woda, konkretniej szklanka zimnej wody na twarzy.

-już dobrze ? – stała nade mną drobna kobieta. – chyba pani zemdlała… ale to nic poważnego, zaraz będzie dobrze. Niech się pani położy, nogi do góry. O właśnie tak. – i odeszła
-co tu się.. – wyjąkałam, podnosząc się

-leż – nakazał Harry – leż i się nie ruszaj. Nie myśl o niczym, najlepiej uśnij. Wszystko się ułoży. Niczym się nie przejmuj. Zaraz przesiadka. Jak na razie leż i nic nie rób. Powiem ci gdy będzie czas do wysiadania.
_________________________________
I mamy kolejny rozdział. ^^ Jak oceniacie płytę take me home ? Co o niej sądzicie ? :) Wyraźcie opinię na temat rozdziału :) (opinia =/= hate :) 

czwartek, 27 września 2012

Rozdział 36.

Noc nieprzespana. Jak dla mnie, Hazza spał. Może to działanie klimatu, może zmiana miejsca… może nerwy ? O czwartej nad ranem wskoczyłam do oceanu, dla orzeźwienia, wiedząc że i tak już nie usnę. Było to sto razy lepsze niż kawa, kąpiel w wannie, przypływ zimna pobudził mnie do życia. Powietrze było ciepłe, jak na tak wczesną porę dnia. Wzięłam z domku sukienkę i wyruszyłam w nieznane. Po przejściu kilkunastu metrów stanęłam jak wryta patrząc się przed siebie. Z daleka widać było wielką górę wulkaniczną. Piton des Neiges – od razu rozpoznałam najwyższy wulkan w Reunion. 

Taki tryb życia bardzo by mi odpowiadał. Poranne spacery i kąpiele w oceanie… z dala od ludzi… może nawet zbyt daleko. I tak cudem był zasięg w telefonie. Gdy wróciłam do sypialni Harry jeszcze spał, ale widać było że próbował się podnieść, bo leżał bokiem na brzegu łóżka. Postanowiłam go nie budzić, na palcach poszłam do kuchni zrobić śniadanie. W lodówce prawie nic nie było, jedyne jedzenie jakie zabraliśmy to prowiant na podróż. Bez dłuższego namysłu zostawiłam Harry’emu karteczkę na stole z powiadomieniem że jadę, wsiadłam w samochód i ruszyłam drogą z mapą w ręce.

Z pewnością nie miałam dobrej orientacji w terenie. Mogłabym jechać ta trasą kilka razy a i tak bez mapy nie ruszyłabym się z miejsca. Do tego było jeszcze ciemno, ale jeżeli chciałam się wybrać na zakupy musiałam wyruszyć wcześniej bo blisko - zdecydowanie tam nie było. 

W drodze uświadomiłam sobie jak daleko jest do miasta, więc postanowiłam zadzonić do Harrego czy nie potrzebuje czegoś ze sklepu. Wyciągnęłam telefon… niestety, nie było zasięgu. Wsiadłam do samochodu, przekręciłam kluczyk i.. huk. Jeden wielki huk. Samochód zasyczał i nie miał zamiaru ruszyć. Nie miałam pojęcia jak dostać się do miasta, przede mną dobre kilkadziesiąt kilometrów. Utknęłam tutaj, z mapą i komórką bez zasięgu. Zero pomysłów, z bezradności usiadłam za kierownicą i zaczęłam odpalać samochód, bez skutku.  Po kilku próbach zrezygnowałam i opadłam na siedzenie myśląc o tym co zrobię.
Nie zamieszkam przecież z małpkami w lesie, nie zbuduję tutaj szałasu… Z nerwów z całej siły zatrąbiłam. Przez kilka minut przeszukiwałam schowki, bagażnik i próbowałam coś zdziałać ale wszystko na marne.
-halo ? – usłyszałam nieznajomy głos

-kto to ? – odruchowo złapałam za pierwszy kamień leżący pod nogami
- ja dobry człowiek. Nie robić mi krzywdy – zza drzew wyłonił się mężczyzna o ciemnej skórze. Nadal nie byłam pewna czy był z niego ‘dobry człowiek’. Zmierzał w moim kierunku z wyciągniętą ręką, na znak, że mam być spokojna i się niczego nie obawiać. Cofnęłam się.
-kim jesteś ? – nie ustępowałam
-ty wywołać wielki hałas u nas? Pomóc jakoś trzeba ? – wreszcie stanął w miejscu i nie podchodził bliżej.
Przez chwilę zwątpiłam.  Jaki hałas ? Ah tak… to wtedy kiedy zaczęłam trąbić bez powodu.
-ja bardzo przepraszam, nie wiedziałam że ktoś tu mieszka, czy ..
-tu mieszkać ludzie i zwierzęta. Wszyscy się bać !
-jeszcze raz przepraszam…zgubiłam się.. jeśli mógłby mi pan pomóc.. jak daleko stąd jest miasto ?
-oh tak, tutaj łatwo można się zgubić... a.. miasto ? nie wiem, daleko, my nie jeździć do miasto.. my sami sobie radzić, ja jedynie znać drogę którą jechać !
-są tu jakieś środki transportu ? Jak mogę tam dojechać ?
-u nas tylko konno jeździć. Jak panienka chcieć to mogę dać konia i pojechać do miasto – osłupiałam. Od zawsze bałam się tych wielkich zwierząt, a teraz miałam na jednego z nich wsiąść. Miałam inny wybór ? Najprawdopodobniej nie.
-to konno ?  - spytał murzyn – jak tak to za mną, jak nie to umrzeć tu z głodu – i ruszył w głąb lasu. Nie miałam czasu do namysłu, zabrałam najważniejsze rzeczy z samochodu i zamknęłam na klucz. Pobiegłam za nim. Droga ciągnęła się niemiłosiernie, ale przynajmniej wysłuchałam kilku legend, które na samą myśl że mogłam sama zostać w lesie przechodziły mnie ciarki.
-jesteśmy ? – spytałam gdy mężczyzna się zatrzymał. Sądziłam że to nie tutaj, była tylko jedna malutka chatka z gliny otoczona ogniskami.
-tak, to być mój dom. Moja żona przygotować konie, ja iść zabrać jedzenie na podróż. Czeka nas dobre kilka godzin jazdy !
Zrobiło mi się strasznie szkoda tych ludzi. Żyli w biedzie, ale mimo tego wyglądali na szczęśliwych, to chyba najważniejsze.
-to jest twój koń. Ty wsiadać na niego o tak ! – podprowadzono mi wielkiego konia. Wiedziałam że nie dam rady, ale z ciekawością obserwowałam jak mężczyzna radzi sobie ze swoim koniem. Teraz już wiem że nie jest to takie łatwe jak się wydaje.. – ty jechać za mną i nic nie robić. Koń być głupi i iść za moim koniem.  Po kilku próbach wsiadania z pomocą gospodyni udało mi się wdrapać na grzbiet olbrzyma. 
Ruszyliśmy. Po kilku minutach nieco przyśpieszyliśmy, ale i tak droga była bez końca. Harry pewnie się martwił o ile już wstał, chociaż zanim zrobiłabym zakupy i wróciła mogłoby minąć właśnie tyle czasu. Niby do miasta było bliżej niż do naszego domku ale z każdą chwilą w to wątpiłam.
-jesteśmy już dostatecznie blisko, dalej konie bać się ruchu – oświadczył czarnoskóry po czym zszedł ze swojego konia.
Również przełożyłam nogę i znalazłam się na ziemi. Nie było źle, ale zdecydowanie lubiłam mieć grunt pod nogami. Podziękowałam, spytałam o drogę i według wskazówek ruszyłam przed siebie. Nie musiałam długo iść, faktycznie do miasta było bardzo blisko. Ludność potrafiła na szczęście mówić po angielsku więc nie było problemu z dostaniem się do budki telefonicznej.
-Harry ?
 -halooo ? – odezwał się zaspany głos
-nie mów mi że jeszcze spałeś ! Ja konno dojechałam do miasta na zakupy, samoch..
-co mówiłaś ?
-WSIADAJ W WYPOŻYCZONY SAMOCHÓD JAK JAKIŚ ZNAJDZIESZ I PRZYJEŻDŻAJ DO MIASTA.
Rozłączyłam się. Pomimo że byłam zmęczona miałam chęci do zwiedzenia tego uroczego miasteczka oraz zrobienia planowanych zakupów.
Było tu naprawdę urokliwie, klimat morski ale zarazem góry były widoczne, jakby stały zaraz obok. Po kilku godzinach Hazza zjawił się przy wjeździe z lasu do miasta, gdzie czekałam z kupioną książką.Kilka paparazzi zdążyło mnie już sfotografować, ale nie dało się tego uniknąć.
-czy ty chcesz żebym ja zawału dostał ? W pobliżu nie ma wypożyczalni samochodów, 10 km na nogach biegnąc, bo nie wiedziałem co ci się stało ! – przytulił mnie. Tego mi zdecydowanie brakowało. 
-opowiem ci w drodze, jedźmy do domu – wskazałam na torby z zakupami. – chyba wystarczy na cały pobyt – uśmiechnęłam się szczerze i wbiegłam do samochodu

Po drodze przy odkręconym radiu opowiadałam o tym co mi się przytrafiło.
-i nie bałaś się wsiąść ?
-musiałam, gdybyś słyszał tylko te legendy ! Sam byś bał się zostać w dzikiej puszczy gdzie 100 lat temu była inwazja dzikich zwierząt.
- to co, zapisać się na naukę jazdy po powrocie do domu ?
-zdecydowanie NIE ! Może kiedyś, jak odzwyczaję się od czucia pod nogami ziemi – nie pamiętam co się działo dalej bo… usnęłam. Obudziłam się na łóżku,  przebrana w czyste ubrania.
-dziękuję za przebranie – powiedziałam gdy tylko zobaczyłam Harrego… - i w ogóle za wszystko.
-to było konieczne, gdyby nie przebranie musiałabyś spać w tej dżungli żeby się dopaswować do otoczenia !
-dzięki ! – nim wrzasnęłam Hazza również wskoczył do łóżka i zaczął mnie łaskotać.


Następny dzień zapowiadał się o wiele lepiej niż poprzedni. Cały dzień wylegiwania się na plaży i myślenia o niczym. Przeżyłam tutaj najlepsze noce w moim życiu, zwiedziłam najwspanialsze miejsca … Czego chcieć więcej.
-Harry.. ktoś puka do drzwi – zepchnęłam z siebie ręce Harrego, które mnie obejmowały. – Jest 4 w nocy !
-coo ? o ! zostań tutaj… albo idź do łazienki i się zamknij. I nie wychodź dopóki ci nie będę kazał !
-nie panikuj, może ktoś po prostu się pomylił – złapałam go w biegu, nie podnosząc się z łóżka
-może, ale zawsze lepiej się ubezpieczyć niż  później żałować… no już, do łazienki ! – pomógł mi  wstać – i pamiętaj, dopóki ci nie powiem, masz zakaz wychodzenia !

_________________________________
a jednak... dodałam ^^ 

sobota, 22 września 2012

Hejj kochani... wiem, może przesadziłam z tym blogiem, ale ostatnie dni spędziłam łóżko - lekarz - apteka - łóżko - lekarz i tak ciągle. Mam problemy z gardłem od kilku lat a wyniki nic nie potwierdzają, ale to dłuższa historia... w każdym razie nie miałam nawet siły żeby pisać, nie mówiąc już o czasie. Mam nadzieję że będzie już lepiej, znalazłam jedyne lekarstwo które zmniejsza ból ale nie wiem jak długo będzie działać, mam nadzieję że jak najdłużej. Wydaje mi się że czas zakończyć tego bloga, w końcu i tak prawie nikt go nie czyta, wszystko przez to że rozdziały nie był regularnie dodawane. Ale wtedy będę przynajmniej miała czas na tego drugiego, którego wam serdecznie polecam, szczególnie dla tych, którzy chcą poznać bliżej chłopców z czasów x factor'a. Będzie to bardziej dokumentalne, ale także z moją fantazją i różnymi wymysłami. Ci którzy już czytają - dziękuje. Ci którzy nie - zachęcam: http://wordsgettrapped1d.blogspot.com/ :) Co sądzicie o zakończeniu bloga ? Jakie chcecie zakończenie ? Piszcie, coś wymyślę. :)

poniedziałek, 3 września 2012

Mała zmiana !
Rozdział wyszedł krótki, miałam zamiar dodać ale stwierdziłam że to bez sensu. Oczywiście, mogłabym go poprawić ale... rozchorowałam się jeszcze bardziej. Od 3 dni męczy mnie gorączka i przeziębienie ale wytrzymywałam to, dziś stwierdzam że dalej tak nie pociągnę i właśnie idę do łóżka bo muszę jutro iść do szkoły. Przepraszam ale sami rozumiecie. Rozdział bardziej rozbudowany - jutro. Choroba wzięła górę, so sorry ;(
Hej kochani :)
Mam nadzieję że jeszcze ktoś to czyta. Wrócił rok szkolny... to oznacza dodawanie rozdziałów. We wakacje mnie nie było, ciągle wyjazdy, treningi itd ale teraz powracam z nową energią, jeszcze dzisiaj powinien się pojawić kolejny rozdział więc... zaglądajcie. Stwierdziłam że najpierw skończę tego bloga, ten następny pójdzie później, ale obiecajcie mi że words get trapped też będzie miało czytelników, jest pisany całkiem inaczej, bardziej na faktach i bardziej biograficznie. Ten blog był/jest zupełnie fantazyjny, z words get trapped dowiecie się czegoś z czasów x factora i początków przyjaźni chłopców.
Zaglądajcie tutaj dziś, rozdział będzie :)
Do miłego :P

wtorek, 10 lipca 2012


Rozdział 35.

Wstaliśmy wcześnie rano. Z nerwów nie przespałam nocy, rozmyślając „co by było gdyby…”.  Moi  przyjaciele cierpieli, a nikt nie starał się żeby im pomóc. Ja sama miałam chęci ale warunków – brak.
Wstałam w łóżka, z zamiarem pójścia do łazienki. W pokoju była zupełna ciemność, nie chciałam zapalać światła ze względu na to że Hazza jeszcze spał. Wytężyłam swój wzrok do granic możliwości, co i tak nic nie dało bo kilka sekund po podniesieniu się opadłam na łóżko z powrotem. Poczułam silny ból w stopie, uderzyłam się o kant komody.

-uważaj – poczułam na twarzy dłoń Harrego

-nie potrafię.. – po twarzy nagle zaczęły spływać mi mimowolnie łzy. Nie wiedziałam czy z bólu, czy ze smutku, czy z dziurze w sercu panującej od czasu kiedy El nie było przy nas…

-znajdź w sobie siłę. Będzie dobrze, zobaczysz. A co do nogi to do wesela się zagoi – dodał ironicznym głosem

-mam taką nadzieję – uśmiechnęłam się w głębi duszy – to ja już pójdę – wstałam jednym ruchem, ale doszłam do łazienki wolniej niż się tego spodziewałam, w stopie czułam mrowienie. 

Najważniejsze potrzeby załatwiłam dość szybko, zabierając przy wyjściu kosmetyki które będą potrzebne na podróż.

Gorzej poszło z Hazzą, który nie miał zamiaru ani wstawać, ani iść do toalety. Naszykowałam śniadanie dla trzech osób, dwie porcje dla mnie i mojego towarzysza podróżniczego, trzecia dla Nialla który będzie szczęśliwy gdy zje śniadanie ze wszystkimi, oraz dostanie dodatkowy bonus.  

Sprawdziliśmy sprawnie czy wszystkie bagaże są na miejscu, zawołaliśmy Liama, który miał zabrać nas na lotnisko. Biedny, nie zdążył zjeść śniadania, ale dla niego zawsze ważniejsze było dobro innych, swoje potrzeby zostawiał na samym końcu przez co miałam wyrzuty sumienia.

Minęliśmy miejsce mojego i Caroline wypadku. Gdy przejeżdżaliśmy przez to skrzyżowanie, które budziło we mnie strach i przyprawiało o wspomnienia, nie będące jednymi z najlepszych, Hazza automatycznie mnie przytulil. Nie byłam do tego przyzwyczajona ze względu na to że jest on zazwyczaj kierowcą. Tym razem dobre się złożyło, że nie siedział za kierownicą a obok mnie – na pewno w tym momencie potrzebowałam tego gestu.

Po kilku minutach byliśmy na lotnisku. Takie były plusy mieszkania w domu one direction. Zarazem blisko do centrum, ale również w spokojnej okolicy. Pożegnanie z Liamem nie trwalo długo – jedyny rozsądny który wiedział że samolot nie będzie na nas czekać.

Usadziliśmy się wygodnie w fotelach, rozmyślając o wszystkim. Przynajmniej takie miałam odczucie, nie krępowała nas panująca cisza, ludzie dookoła wpatrujący się w Harrego jak w obrazek, płaczące dzieci i wiele innych czynników które normalnie mogłyby rozproszyć naszą uwagę. Przespaliśmy cały lot, byliśmy dość osowiali, bez humoru. Od samego początku wiedziałam, żeby nie opuszczać domu w momencie w którym jesteśmy najbardziej potrzebni. Boję się tego co będzie po powrocie, tego czy zastaniemy wszystkich takich jak ich opuszczaliśmy, czy może wbrew pozorom będzie tak jak dawniej – wszyscy szczęśliwi, zadowoleni z siebie, bezproblemowi… czas mija, ludzie się zmieniają, tylko ja tkwię w tym samym miejscu…

-Hazza… - postanowiłam że zapytam o zdanie osobę która wie najlepiej co to znaczy zmiana człowieka – jak myślisz.. zmieniłam się ?

-tak.. jesteś z każdym dniem piękniejsza – pocałował mnie w czoło

-wiesz, że nie o to mi chodzi… czy  w ostatnim czasie robię coś czego nie robiłam wcześniej ?

-trudno powiedzieć… ciągle popełniałem jakieś błędy, kłócimy się, mało przebywamy razem…  nie zauważyłem nic takiego… a dlaczego pytasz jeśli można wiedzieć ?

Odpowiedzi nie znałam. Bez powodu zapytałam o taki szczegół. Nie miałam zamiaru wracać do tematu, tysiące pytań bez odpowiedzi, których i tak nigdy nie poznam…

-dlaczego mnie kochasz ? – ze zdziwnienia że o to zapytałam położyłam rękę na ustach. Wolałam to zachować dla siebie, ale widocznie tak miało być…

Hazza spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem. Nie dziwię się – mnie także zmyliłoby takie pytanie.

- bo jesteś sobą.. nie da się zdefiniować dlaczego cię kocham. To jest takie oczywiste…

-ahh… a czy od czasu kiedy byłeś ze mną myślałeś o tym żeby zmienić dziewczynę ?

I tu zawahał się na chwilę. Szukał odpowiedzi .. raczej szukał zdania którym mógłby zaprezentować co chce powiedzieć. Tak jakby wiedział co, ale bał się że sposób w jaki chce mi to przekazać może mnie urazić.

-widzisz… jak wiesz Caroline jest, była dla mnie kimś ważnym…

-nie musisz dokańczać – przerwałam. Mówiąc „zmienić dziewczynę” nie miałam na myśli kobiety 14 lat starszej.

-ale chcę – położył mi palec na ustach – myślałem, że kiedy byliśmy pokłóceni, ciąża, problemy… że zostawisz mnie a ja będę musiał zajmować się dzieckiem. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wszystko się zaczyna układać – sam zwątpił w te słowa. Tak naprawdę to tylko między nami zaczęło się układać, one direction miało wiele problemów.

Nie odzywaliśmy się przez dłuższy czas, przez co usnęłam. Obudził mnie kobiecy głos ogłaszający przygotowanie do lądowania.  Większość drogi mieliśmy już za sobą, znajdowaliśmy w Pretorii gdzie miała odbyć się jedyna przesiadka.  Pół przytomna zabrałam z pomocą Harrego bagaż. Musieliśmy czekać zaledwie 2 godziny – wystarczająco czasu, aby się odświeżyć i zjeść porządny posiłek. Nie poruszaliśmy żadnego konkretnego tematu, oboje nie chcieliśmy kłótni. Nikt nie chciał niszczyć panującej atmosfery która sprzyjała wyjazdowi. Mielimy odpocząć od problemów, i swoich i cudzych, jednak od tych pierwszych było łatwiej. Nękała mnie myśl o tym, że nie wiem co się dzieje w domu. Do tej pory byłam przygotowana na wszystko – gdy wrócę do domu, moja matka będzie leżała nieżywa, Rose pobita..  teraz znów poczułam co to znaczy martwić się o kogoś. W ostatnim czasie martwili się o mnie.. teraz ja będę martwić się o nich.  15 minut przed przylotem samolotu postanowiłam zadzwonić do Louisa.

Tak jak myślałam – nie odebrał. Nie miałam nawet zamiaru ponawiana prób, i tak nic to nie da.. Ku mojemu zdziwieniu kilka sekund po tym jak z rozczarowaniem odłożyłam telefon,  zadzwonił a na wyświetlaczu pojawił się napis „ Lou”. Odebrałam czym prędzej. Po drugiej stronie nie było słychać mojego przyjaciela, lecz Danielle.

-hej – odezwałam się pierwsza

-hej. Przepraszam, ale teraz nie możemy rozmawiać. Zadzwoń później, opowiem ci wszystko. – rozłączyła się . Charakterystyczny odgłos rozłączonego telefonu w słuchawce irytował jeszcze bardziej niż zwykle. Nie mogłam nic zaradzić, pozostawało mi czekać.

Druga część lotu dość krótka, praktycznie całą przespałam. Przyzwyczaiłam się to spania w kiepskich warunkach, samolot w porównaniu do nich był luksusem.

-wstawaj, jesteśmy – szturchnął mnie nieczule Hazza. Wolałabym żeby na mnie krzyknął, nawet to wydawało się bardziej delikatne.

-gdzie ?  - spytałam odruchowo

-jak to gdzie.. w Reunion ! – obudził się w nim dobry duch. Od razu poczułam że mamy wakacje, tak było o wiele łatwiej.

30 minut jazdy busem dzieliło nasz domek letniskowy od lotniska.

-zamknij oczy – usłyszałam wysiadając z busa. Zrobiłam to, co nakazał mi Hazza. Pomimo, że nawierzchnia nie była równa czułam się bezpiecznie będąc prowadzoną przez Harrego. – otwórz. – rzucił, odsuwając dłonie z mojej twarzy

Moim oczom ukazała się plaża. Duża plaża. Graniczyła z puszczą, jakiej nigdy nie widziałam. Nie był to las, była to puszcza jaką widziałam jedynie na filmach przyrodniczych.

-popatrz tam, widzisz nasz domek ? – oparł się o moje ramię, wskazując na duży drewniany, zadbany domek letniskowy. Większość pokryta była dużymi oknami, przez co architektura wydawała się jeszcze większa. – to nie wszystko, wskakuj – Hazza wskazał na swoje ramiona. Posłusznie wskoczyłam, będąc ciekawą co chce mi pokazać.

Szliśmy przez mniej więcej 5 minut. Miałam wrażanie że zaraz na głowe spadnie mi jakaś małpa albo goryl. Zapach lasu tropikalnego był lepszy niż niejeden perfum, woń unosząca się w powietrzu sprawiała że uświadomiłam sobie jak bardzo zanieczyszczone jest powietrze w dużych miastach.

-obróć  się – okręcił mną lekko Hazza – co o tym sądzisz ? – dodał zanim zdążyłam cokolwiek zrobić
Ujrzałam wysoki wodospad, taki który był pokazywany w niejednym programie geograficznym – nic dziwnego, Reunion słynie z pięknych wodospadów. Zachwycałam się wszystkim czym tylko można było. W Londynie nie było takich widoków, takiego powietrza, takiego klimatu… przyzwyczaiłam się do wysokich budynków zamiast wodospadów, zapachu spalin, chłodnych, deszczowych dni, zabieganych twarzy…

-to może do domku, odpocząć ? – objął mnie w talii. Było mi wszystko jedno gdzie będziemy, byleby w tym rejonie. 

Szliśmy powoli, w ciszy, ciesząc się chwilą. Ciszę przerwał nam telefon.

-halo ? – odebrał z niesmakiem na twarzy Hazza – haloo ? Lou ?! Halooooo … - rozłączył się i odłożyl telefon – to Lou.. nie odzywał się, pewnie znowu robi sobie jakiś żart..

-myślisz że w ostatnim czasie trzymają mu się żarty  ?

-w sumie masz rację… znowu ! No nic, poczekamy…

-nie będzie lepiej jeśli zadzwonimy ?

-nie – odburknął i przyspieszył tempo.
____________________________________________________________________
Znowu mam zaczynać od przeprosin ? Niee, wszyscy pewnie się domyślają że jest mi głupio. Nie każdy z was doświadczył jeździectwa i nie każdy z was wie ile to wymaga. Był obóz, było ciężko, musiałam po nim odpocząć... Bo ten sport męczy psychicznie, ale tak już jest. Są wakacje, więcej czasu ale też i więcej wyjazdów... Po za tym nie zapominajcie o moim drugim blogu.. Mam nadzieję że zrozumiecie, a na pewno zrozumieją osoby jeżdżące.
Moje gg:  32289848  
Mój twitter: https://twitter.com/#!/Natalia_Golyska
Pozdrawiam. Nala. xooo.